piątek, 28 lutego 2014

(114) Share Week 2014 i Święto Bezrobocia czyli raport spod mostu.

     Wchodzących tu w związku z Share Week 2014 Andrzeja Tucholskiego odsyłam ku końcowi posta, lojalnie uprzedzając, że przedzieranie się dziś przez mój zgorzkniały tekst grozi zaburzeniem elektryki neuronów. Ale jak już wpadliście, kliknijcie tutaj, by oddać głos na moje paraliterackie opowiadanie konkursowe.

***

     Jako, że do tradycji blogerskiej weszło pisanie postów rocznicowych, dziękczynnych i sławiących inne blogi, postanowiłam się przyłączyć do nurtu, bo pływanie pod prąd jest bardzo męczące. Co prawda wyrabiają się mięśnie, ale mózg jakby zanika. 

     Dzisiaj wielki dzień, 28 lutego, rok temu o tej porze abdykował papież Benedykt XVI. Recz równie wielka, co niespotykana. Jednakowoż zjawisko zostało przyćmione przez wydarzenie rangi międzygalaktycznej (teoria względności działa tu klasycznie), mianowicie wydalenie Małża z pracy po 17 latach poddańczej i galerniczej pracy. Takie czasy - mały przyrost naturalny, to i okrawanie etatów ostrym słowem prezesów. 

- Dostałem wymówienie z pracy, Małżowino. Hm.

- Ja tez mam dla Ciebie nowinę, Małżu. Powiększy nam się rodzina.

- Jezusie i Maryjko! W ciąży jesteś!

- Tak, za tydzień powiję kota.


I słowo stało się ciałem.

Wklejam Limę, bo zawsze podbija mi statystyki. Na fotografii - na łóżku Mima, padnięta po odrobaczaniu, nie z powodu narkoleptycznego działania żelu wtartego w kark, ale po szaleńczej zabawie, która musiałyśmy odbyć, by żel nie znalazł się w przewodzie pokarmowym. po godzinnej zabawie szczurem każdy by padł. Ja leżę pod łóżkiem i ssę kciuk.
Nadmieniam, że Małż nie wyrażał zgody na posiadanie żywego zwierzęcia, a nawet artykułował groźby karalne pod moim adresem. Moim i jakiegokolwiek zwierzęcia w promieniu murów domu. Że zamieszkamy - ja i potencjalne zwierzę, za murami i w fosie osady. No i bęc. Sprawdziło się, bo za chwilę pod mostem wylądujemy wszyscy. Jak to się zaczęło tutaj.

Małż składał podania chyba do wszystkich ogłoszeniodawców dostępnych serwisów. I tym na Gum, i tym na Pe. I na tablicy, tylko pod stołem jakoś nie. Jedynie Ikea pracuje rzetelnie, bo za każdym razem przynajmniej informuje, że CV doszło i że dziękują, ale że wybrali innego, lepszego na stanowisko sprzedawcy, wystawcy, dekoratora, pracownika marketingu, szefa, kierownika działu- niepotrzebne skreślić.
Z perspektywy roku mam jeno nachalnie nasuwający się wniosek. Po co było w tym kraju kończyć studia? Po staremu, dziennym trybem. Wykształcenie zdobywane w tak przyziemny i tradycyjny sposób przeszkadza tylko w znalezieniu pracy. Mam znajomego. Ona i on po zawodówce. Pracę mają ciągle. Ona rzuciła pracę w piekarni, bo ją mobbingowali (ha, te nocne zmiany) i bez problemu 24h później dostała pracę w barze sałatkowym. W dwójkę zarabiają tyle ile wynosi(ł) dochód mojej rodziny przez 3 miesiące. Oburzycie się pewnie - niech Małż idzie do takiej pracy! A tu zonk. Okazuje się, że Małż nie ma kwalifikacji do takich robót. Czytają jego CV i pukają się w głowę. Że pomyłka, że ma iść sobie stroić żarty do biur i urzędów. A nie zaburzać pracę porządnych ludzi. Doszło do tego, że Małż wysyłając CV do prac wymagających niższych kwalifikacji, ZATAJAŁ wyższe wykształcenie i jakieś bardziej wymyślne zajęcia ze swojego bujnego życiorysu. 

Żyjemy na krawędzi.

     Pytają mnie ludzie o Urząd Pracy. A ja im na to, owszem, coś słyszałam, owszem miał kontakt aż dwukrotnie. Instytucja UP jest fascynująca. Generalnie istnieje tylko dzięki widocznym kolejkom. Podejrzewam, że gmach leży na plecach bezrobotnych, jak kiedyś kula ziemska na żółwiu. Istnienie jej zależy chyba tylko i wyłącznie od nieruchawości bezrobocia.
Już od razu wiatr wiał nam w oczy sypiąc szczodrze piachem. W drodze do Urzędu Bezpracy celem zarejestrowania się jako haha bezrobotny, natknął się na patrol policji, który czyhał za zakrętem zamkniętej dla ruchu drogi. Akurat tego dnia, złośliwie, wyłączono ją z ruchu. I tu pierwszy raz Małż zobaczył ludzkie oblicze władzy. Nie, żeby wcześniej było nieludzkie, ale to było dziewicze spotkanie. Funkcjonariusz, dobry człowiek, tak się przejął sytuacją domową, że przepraszał, że nie może dać tylko pouczenia, bo jest kamerowany ze wszech stron, ale da mandat w wysokości 20zł, bo on coś tam pamięta, że był na bezrobociu 2 lata. Małż wysupłał 20 zł, które przeznaczył wcześniej na waciki i wręczył przepraszającej ręce władzy. Oboje sobie współczując, poszli kulać własne gnojne kule.
W związku z powyższym stawił się na egzekucji spóźniony o 4 minuty. 4 minuty to może niewiele, ale 4 minuty w trybach machiny to wyrzucenie poza nawias. Obowiązują wszak numerki, a Małżowy numerek przepadł, zresztą jak i wszystkie poprzednie numerki z żoną. Jakoś ubłagał o dopuszczenie go przed oczy biurwy i już po godzinie osiągnął zen. Biurwa przejrzała CV, wypełniła formularze, przybiła gwoździem pieczątkę, zagrała na klawiaturze smętnego walczyka i oznajmiła, że znalazł jedną ofertę pracy. Małż spojrzał i odparł, że już na tę ofertę odpowiedział kilka dni wcześniej i że był szybszy i bardziej rzutki.Pouczony, że to nie gra w rzutki i że ona tu rządzi, usłyszał, że więcej ofert nie ma, że musi szukać zgodnie z umiejętnościami i wykształceniem petenta i że poniżej możliwości nie może, pouczając, że nie trzeba było się aż tak edukować. Hm. za późno jakby, o jakieś 20 lat. Małż wstał zatem, zagwizdał na swojego dinozaura i wyszedł krusząc skamieniałe paprocie w okolicach pachwin. Następna wizyta za 3 miesiące. Sytuacja powtórzyła się o dziwo. Bo myśmy w swej naiwności myśleli, że skoro randevoux wyznaczone za tak długi okres, to panna poszuka rzetelniej, poszpera, wyłuska tak, by przy spotkaniu rzucić plik ofert u stóp. Niestetyż, o naiwni! Oferta sztuk jeden, znowu została wyłowiona na oczach Małża. No i pozostała przed nami ostatnia randka z panną, juz pożegnalna.
Oziębły związek z Urzędem Pracy dał nam nie tyle pracę, ile ubezpieczenie zdrowotne dla całej rodziny. A przydało się, bo okazało się, że moje ciśnienie wyrwało się z flegmatycznej homeostazy wzbijając się na poziom otyłego 70-latka, tj 170/110. leków nie wykupiłam, z racji niemania maniany. Postanowiłam złośliwie dostac udaru, by wycyckać choć trochę na leki. 


    Z czystej ciekawości prześledziliśmy warunki zapomogi socjalnej. I pomimo, że dochód nasz wynosi 670zł z UP, dofinansowanie z MOPRu tudzież MOPSu nam się nie należy, ponieważ mamy za duży metraż :)
W całej sytuacji trochę śmieszne a trochę straszne jest to, że tak, jak my możemy liczyć na starszyznę rodu w postaci schorowanych emerytów, tak nasi synowie nie będą mogli liczyć na nas, gdyż nasze emerytury naliczane będą po nowemu. OFE zjadło kaskę i beknęło nam w twarz. Obecnie moja emerytura waha się między 250 a 300zł, co i tak uważam za sukces, ponieważ brawurowo w wbrew zdrowemu rozsądkowi dałam państwu dwóch mądrych i dorodnych synów. Jestem w kropce wpajając im zasady moralne, poczucie uczciwości, namawiam do nauki, ukazuję historię Curie, Modrzejewskiej i Einsteina, ale wewnętrznie wiem, że lepiej, by byli dekarzem i malarzem, ewentualnie kucharzem i budowlańcem. A ci, jak na złość, średnia 5,5. I to obciążenie rodzinne wysokiego stopnia! Dla przypomnienia KLIK. Ręka boska ustrzegła mnie przed robieniem doktoratu!
W związku z powyższym jasne jest, że przed osiągnięciem kalendarzowego wieku emerytalnego należałoby w ten kaledarz uprzednio kopnąć. Albo nakierować Małża w odpowiednią stronę:


     W związku z powyższym składam serdeczne podziękowania osobom, bez których upiększylibyśy w czwórnasób gałęzie parkowych platanów, nestorom rodu: Maminie, Teściom, Cioci Ani z Gliwic, która zasila źródełko, cioci Reni, która zaprasza na wakacje do stolicy, cioci Dance, która daje skrzydełka kurczaków, włoszczyznę i złota rodowe. Cioci Uli z niewładną ręką, która przywiozła wuchtę pączków aż z Gniezna, wujkowi Jackowi po wszczepieniu endoprotez stawu kolanowego i biodrowego, który wraz z żoną po wylewie i sparaliżowaną prawostronnie (oboje magistry, jeden magister inżynier, o zgrozo!) odstąpili trzy nocki na stróżówce (musiałam zakupić buty Mimowi).

Generalnie i tak z boku wygląda, że oddajemy się tylko jednemu:



Zabrzmię teraz jak Robak na spowiedzi.

Dziękuję Ki_mie za cudne kolczyki, które przysłała mi z dobrego serca tylko dlatego, że mi się spodobały! W filcowych kulkach kumuluje się frustracja, złość i żal spływająca z oczodołów i głowy, potem wystarczy je wyprać (tu własnie trwi źródło optymizmu i tajemnica tego, jak radzić sobie ze stresem i nie skończyć w przytułku)

Dziękuję Mirabelce, która szuka pracy dla Małża, jak Camorra, z Warszawy i wspiera telefonicznie i czatowo, sama doznając wpływu ciśnienia 200/110.

Dziękuję Izabelce za zaopatrzenie nas na Święta w 2 tony zapraw i litry nalewek (mmmmmm- najlepsza na świecie aroniowa!) Izabelka złożyła dary w postaci buraczków, dyni, marynowanych grzybków i alkoholu, co zostało odnotowane zarówno w niebie, jak i w moim kajeciku.

Dzięuję Fidrygauce za sieciowe wsparcie i świetny kawał o hydrauliku! (hydraulik policzył sobie 500 zł za wymianę pieca. Oburzony klient mówi: Panie, ja jestem profesorem uniwersytetu i tyle dziennie nie zarabiam. Na co hydraulik: Ja też jak byłem, to tyle nie zarabiałem :))

Dzięuję Bebe za chęć sportretowania mojej rodziny i dobre słowo, Katachrezie za mądre posty i wproszenie się do mnie (wychodźcie z choróbsk!)

Dziękuję Newie i Inwentaryzacji Krotochwil za wspólne sprawy, poświęcony czas, zarwane nocki, naciągnięte mięśnie śmiechowe i odciągnięcie mych myśli w innym kierunku niż studzienka kanalizacyjna.

Jeśli kogoś pominęłam, proszę się upomnieć, ja mam niestetyż dziury w mózgu już.

***

A teraz nominacje.

Za najlepszych blogerów na jakich trafiłam (naprawdę nie można nominowac siebie? uh) uznaję:

Inwentaryzację Krotochwil z http://omnipotencja.blogspot.com/- skorpiońskie podejście do życia, tj błyskotliwość, cięte pióro, no, to po prostu trzeba zobaczyć.

Kaczkę z http://la-terra-del-pudding.blogspot.com/ - lapidarne, celne opisy życia codziennego.

Katachrezę  z http://dziennikfrazeologiczny.blogspot.com/- za umysł profesora zwyczajnego i odkrywanie rzeczy ważnych.

Wieprza z http://czarnypieprz.blogspot.com/ - Koryto zlewek literackich i popłuczyn inteligenckich mniam!

Generalnie mogę powiedzieć - nienawidzę Was, Dziewczyny, za te wielowarstwowe pokłady inteligencji, co oczywiście wypływa ze skrajnej zazdrości.

No, po rozliczeniu się ze światem mogę odłożyć łychę :) Do widzenia :)

wtorek, 18 lutego 2014

(113) IN MEMORIAM Zanim złamie się kreska ułamkowa

     I przeraża mnie, że nie ocalę od zapomnienia. Kurz niepamięci przesłoni wszystko grubą warstwą. Następne pokolenia zdmuchną go wydechem astmatycznych płuc, ale pod spodem nie będzie już mojego świata, tylko kolejne piętra nowego Jerycha.

     Jak opowiedzieć wam, krew z krwi, jak pachniała jego kraciasta chusteczka do nosa, apteczka w domowym gabinecie, świeżo umyty parkiet, pierogi z mięsem z żeliwnej patelni? Jak budziła mnie dźwiękiem obrączki uderzającej o szkło, jak wyglądał mały nożyk, którym kroiła chleb w kostkę? Jak wyglądały ich grzebienie? Szylkretowe okulary? Jaki smak miała pasta do zębów, jak pachniał krem Jacek i Agatka? Pamiętam tembry ich głosów, których nigdy nie usłyszycie. Po śmiechu i kichnięciu powiem, kto kryje się za kredensem. Światy jak szpule turlają się w tę i wewtę po perskich dywanach.


     Tyle wierszy, ilustracji, książek, nie otwieranych od dziesięcioleci. Nie uwolnię wszystkich historii. Nie wezmę w ramki istnienia wszystkich myśli. Tak jak ja nie wiem nic o prababkach, tak wy nie będziecie nic wiedzieć o mnie. I nie wiem, czy to straszne, czy beznadziejnie normalne, że życie wymierzane jest trzema krokami pokoleń. Ostrzem kosy odcinane od wieczności na plastry grubości trzech generacji.
Szkoda mi tylko tych rzeczy imiennych, których wspólny mianownik niechybnie zgubicie. Dwie talie pasjansa z ptaszkiem i atomami z ruin Warszawy zamknięte w stalowej kasetce babci. Czy możliwe jest, by wciąż były na nich odciski jej palców?  Wyczuwam zapach perfum. List dziadka-stryjka, wywiezionego jako 12-letni chłopiec z rodzinnej Łodzi na przymusowe roboty do Niemiec. Gdzie są te buty babci, które pod fleczkiem mają fragment ciężarowej budy wiozącej ludzi z łapanki?

Halina Krauze
1913-1988
(Babcia Alusia)
Eugeniusz Krauze
1910-1983
(Dziadziuś Gienio)


     Idę korytarzem i muskam dłonie przodków spoczywające na oparciu fotela, na sukni w kwiaty. Czy kogoś jeszcze obchodzi to, że jeszcze ciepłe głaskały dziewczynkę po twarzy, podawały kaszkę i ocierały buzię? Kto dziś pamięta, że to właśnie ta sukienka była ulubioną sukienką babci, a na poręczy tego fotela siedziała pięciolatka, ogrywając dziadka, zamiast Niemców, w wojnę? Tego samego, któremu z uśmiechem i szacunkiem kłaniali się lekarze i pacjenci?
Moi synowie grają w kapsle u ich niewidzialnych stóp.

     Do talerzy zagląda nam dystyngowana rodzina, z błysku oka prababci Stefanii wyczytuję, że bije brawo małym palcem za smak makowca. Nastoletni dziadek Gienio za chwilę pobiegnie do kolegi na Piotrkowską. W tym samym czasie w Warszawie na Barcickiej moja babcia Alusia, patrząc na soczystą zieloność kapiącą z platana za oknem, odrabia lekcje.

 
 
 
Konstanty i Stefania Krauzowie
Łódź ok.1935r.(?)
Obok prababci - Stanisław, najstarszy syn
obok pradziadka - Romek - najmłodszy syn
Górny rząd od lewej Bolesław, Emund, Stefania
i na końcu mój Dziadziuś Eugeniusz.
Wydzieliłam w biblioteczce półkę Dziadziusia -
metalowa wizytówka z drzwi frontowych, rulon dyplomu doktorskiego,
Jego książki medyczne, książki napisane przez Jego najstarszego brata Stanisława.

Eugeniusz był dyrektorem Szpitala Miejskiego im. Józefa Strusia, na jego stronie internetowej czytamy:

W latach 1945-1973 funkcje dyrektora szpitala pełnili:
  • dr med. Ludwik Babiak,
  • dr med. Zygmunt Bartkowiak,
  • dr med. Józef Jagielski,
  • dr med. Eugeniusz Krauze,
  • dr med. Jarosław Śluzar,
  • dr med. Feliks Kamiński,
  • dr med. Jan Wiktorowicz,
  • dr med. Stanisław Andrzejewski.
Więcej [tutaj].



Dedykacja dla Eugeniusza:
Gieńkowi - dziękuję za trudy przy organizacji Zalesia Górnego.
11.8.48

Dedykacja dla Eugeniusza:
Kochanemu Bratu- aby wiedział jak siebie i swoich odżywiać.
21.II.47.

Stanisław Krauze, jak podaje encyklopedia PWN:

Krauze Stanisław, 1902–77, farmaceuta, badacz i analityk żywności; prof. Uniw. Warsz. i Akad. Med. w Warszawie; zał. i red. „Roczników PZH”; ekspert Świat. Organizacji Zdrowia WHO, wiceprezes Rady Eur. do spraw Kodeksu Żywnościowego FAO ; Bromatologia.




Całość slajdów o Stanisławie Krauzem [tutaj].


Stanisław Krauze był też założycielem Polskiego Towarzystwa Farmaceutycznego PTF, na jego stronie internetowej czytamy pierwsze zdanie:

Oddział Warszawski PTFarm istnieje od chwili powstania Towarzystwa w dniu 30 listopada 1947 r. Nie doszło wtedy do formalnego utworzenia Oddziału, jednak inicjator powstania Towarzystwa prof. dr Stanisław Krauze (...)

cd. tutaj: http://www.ptfarm.pl/?pid=462


Znalazłam bardzo ciekawy artykuł o stryjku Stanisławie z czasów wojny, z którego dowiedziałam się jak cudownym sposobem uniknął rozstrzelania przez SS:


PZH W CZASIE POWSTANIA WARSZAWSKIEGO
Na wypadek powstania w Warszawie doc. Jan Kostrzewski (pseud.Zarębski) podzielił stolicę na 12 okręgów sanitarnych. Każdy z nich miał mieć szpital, aptekę, punkty opatrunkowe, spalarnię śmieci, grupy dezynfekcyjne. Nie wszystko zdołano przygotować przed wybuchem powstania. Doc.Feliks Przesmycki został szefem sanitarnym okręgu Warszawa-
Południe. Grupa pracowników PZH z dr.Tadeuszem Sporzyńskim zorganizowała na miejscu punkt pierwszej pomocy dla rannych. Pierwszego sierpnia gmachy PZH zajęli powstańcy i komenda V obwodu pułku „Baszta”, pod dowództwem ppłk.”Przegoni” (Aleksandra Hrynkiewicza). Po wybuchu walk komenda został odcięta od powstańców mokotowskich przez policję niemiecką na ul.Willowej i Niemców z koszar na ul.Puławskiej. Trzeciego sierpnia ppłk „Przegonia” opuścił Mokotów i wycofał się ze swoim oddziałem do lasów chojnowskich (8). Prof. Aleksander Szczygieł w swoich wspomnieniach (9) opisał losy pracowników PZH, którzy nie opuścili Zakładu w czasie Powstania Warszawskiego. Oddziały SS prawie codziennie poszukiwały w PZH powstańców. Po wejściu na teren PZH oddział SS wyprowadzał wszystkich mężczyzn na ulicę Chocimską, aby ich rozstrzelać. Interwencja dowódcy przechodzącego oddziału armii niemieckiej przyczyniła się do tego, że odstąpiono od rozstrzelania, a spośród zebranych wzięto tylko trzech: dr.Tadeusza Sporzyńskiego, doc. Stanisława Krauzego i dr. Aleksandra Szczygła i zaprowadzono pod sąd polowy na ul.Puławskiej 2. Wydanie wyroku odłożono do następnego dnia. W tym czasie przybył do PZH szef sanitarny służby zdrowia IX armii niemieckiej, tłumiącej powstanie i oświadczył, że uzyskał od SS odłożenie egzekucji i ewakuację mienia PZH do Wrocławia, gdzie zamierzano urządzić placówkę usługową ds.epidemiologii i higieny dla ludności niemieckiej. Po zakończeniu ewakuacji gmachy PZH miały być spalone. 


W czasie okupacji w PZH prawie nie prowadzono badań naukowych. Zajmowano się badaniami organopreparatów, witamin, insuliny, hormonów. Pewna liczba pracowników zajmowała się produkcją sztucznych środków słodzących, np. dulcyny, produkcją mydła itp. Po utworzeniu getta w Warszawie, wszyscy pracownicy PZH żydowskiego pochodzenia wraz z prof.Ludwikiem Hirszfeldem zostali tam wysiedleni.
W czasie wojny w PZH w Warszawie znalazło się wielu ewakuowanych pracowników filii PZH: prof.Jan Adamski z Katowic, Jan Alkiewicz, Leon Padlewski z Poznania, wspominany wielokrotnie dr Jerzy Morzycki z Gdyni z całym personelem filii, dr Tomasz Michalak– po wojnie organizator Akademii Medycznej w Gdańsku. W kadrach pracowała jako młoda dziewczyna córka prof. J. Adamskiego –Krystyna Adamska , po wojnie prof. Krystyna Pietkiewicz, Kierownik Zakładu Mikrobiologii Akademii Medycznej w Poznaniu.
W Dziale Badania Żywności pracowali w czasie wojny dr ZdzisławMacierewicz i dr Maksym Nikonorow . Przetrwał też wojnę Dionizy Smoleński późniejszy rektor Politechniki Wrocławskiej i sekretarz naukowy PAN. Kierownik Działu Badania Żywności doc.Stanisław Krauze potrafił eliminować z rynku małej wartości produkty żywnościowe, sprowadzane przez Niemców, wykazując ich szkodliwość. 

Fragmenty pochodzą z Przeglądu Epidemiologicznego, artykuł Marty Gromulskiej pt.:PAŃSTWOWY ZAKŁAD HIGIENY W CZASIE WOJNY W LATACH 1939-1944

link do artykułu [tutaj].

***

Jak wielkogabarytowe są wspomnienia i historie rodzinne. Jak dźwigać tyle miast i domów? Stworzyć wieżowce dla czarno-białych papierowych ludzi w kapeluszach i śmiesznych butach. Umieć ich powiązać w pęczki i posortowanych odłożyć na półkę. Przeniknąć od Odessy po Cieszyn, zahaczyć o Łódź i Warszawę i zupełnie przez przypadek urodzić się w Poznaniu.
Jak ocalić te strzępy wspomnień o ludziach, których byłam ostatnim świadkiem?

     Jestem ostatnim ogniwem spajającym przeszłość z przyszłością, kreską ułamkową. Wraz z pęknięciem kreski wszystkie obrazy, książki, imienne dedykacje, haftowane chusteczki, pościele z mereżką, stary fotel, obrusy, zdjęcia, z hukiem spadną z drzewa genealogicznego, rozsypią się i przestaną mieć wspólny mianownik.

***

     A może trzeba było o nich mówić, odkurzać przy każdej okazji? Wykrzyczeć wtedy w szpitalu, że umiera zięć dyrektora szpitala, że ordynator oddziału był jego uczniem? Może zajęli by się nim? Że wtedy, w podłódzkim Głownie ocalił kilka żydowkich rodzin, być może twoją babcię?  Że dzięki stryjkowi urodziła się bromatologia? Że dziadek nie brał pieniędzy za wizyty od uboższych a sam dawał odzież i pieniądze, także wykształcenie. Że obcego człowieka, który złamał nogę na nartach i któremu groziła amputacja, odwiózł taksówką do poznańskiego szpitala. Z Zakopanego. Że bywała u nas Feldman, Bogusławski, aktorzy i malarze. Że fryzjer przychodził do domu strzyc, że gońcy przynosili zakupione słodkości z Hortexu. Że wspólnie spletli sobie życiorysy w warkocz.

Kto o tym wiedział? Nikomu się nie mówiło. Po co.
Nauczeni, że po co się chwalić, że każdy ma jakiegoś ojca i wujka. Żyć jak każdy inny człowiek... W kolejce na szarym końcu, dom, praca, szkoła. Tak samo smakowały wystane banany na święta. 

Lata, dziesiątki lat minęły. A ja chcę ich ocalić od zapomnienia! I czuję, że muszę, że jestem to winna moim dzieciom. Póki istnieję.

Dupa w troki. Ani chybi.

niedziela, 9 lutego 2014

(112) Niebieskie migdały czyli kolejna noc z Małżem

     No i taka sytuacja. Zasmucę Was na wstępie wiadomością, że Małż znów zasnął z prędkością komety, a ja... cóż. Flipper in vivo. Moje myśli i procesy zachodzące w głowie przedstawię Wam za pomocą bardzo prostego schemaciku. Każda kuleczka to jedna myśla, jedna sprawa do załatwienia, coś, co zaprząta głowę i odbija się od wnętrza czaszki, trącając po drodze zwisające tu i ówdzie szare zwoje. Oto przystępnie narysowany plan pracy mózgu kobiety przed zaśnięciem:


Męski mózg działa bardzo podobnie, z tym, że wewnątrz znajduje się najprawdopodobniej tylko jedna niebieska kuleczka.

Dodatkowo odkryłam tajemnicę nr2, czyli co się dzieje po położeniu Małżowej głowy na poduszkę. (Nawiasem mówiąc zawsze frapował mnie kształt Jego czaszki).


Prześledźmy zatem szlak kilku namolnych niebieskich kuleczek.

Kuleczka nr 1:

Jakoś tak po północy chyba. Bok zmieniony po raz 251. Ciemno, ale tak ciemno, że naprawdę. U mnie tylko widać zarys świerka na tle nieba. Małż po mojej prawicy wprawia w wibracje błonę bębenkową. Chrrrrrrrrr_____ Chrrrrrrrrrrrr_____ Chrrrrrrrr_____Chrrrrrrrr_____ Chrrrrrrrrr_____ Chrrrrrrrrrrrr_____ Chrrrrrrrr_____Chrrrrrrrr_____ AAAAA!!!!!!!! nie wytrzymam. Zasnąć zasnąć, stracić przytomność i nie słyszeć! Zwijam małżowiny uszne w tutki, nakładam czapę z poduszki. 

     Wtem na świerku słyszę srokę, kurczę, sroka? W nocy? Może jakaś somnambuliczka z syndromem gniazda, wiosna wszak idzie. Tatatatatata!_____ Tatatatatata!_____ Tatatatatata!_____ Wysuwam spod poduszki jedno ucho i rozwijam je. Ucho kwitnąc lokalizuje dźwięk przytłumiony, jakby zza okna faktycznie. Chrrrrrrrrr_____Tatatatatata!_____Chrrrrrrrrrrrr_____Tatatatatata!_____Chrrrrrrrr_____Tatatatatata!_____Chrrrrrrrr_____Tatatatatata!_____ AAAAA!!!!! 

Po czym dochodzi do mnie status quo sytuacji. Małż potrafi chrapać stereo! Kanał lewy, kanał prawy! Pohamowałam chęć zajrzenia w Małżową gardziel i amputację języczka podniebiennego, a co tam, całego podniebienia! Przez chwilę walczyłam z imperatywem zawinięcia Małża w rulon i odwiezienia do cyrku, za to trochę pogwizdałam. Spokojnie, spokojnie.


      Jedna owca, dwie owce, kura, krowa, ciężkie powieki, kaczka, świnia, ojej śnię, gęś, owca, mujeju druga owca, owca, owca, owca, owca... wca.... ca..... 
AAAAAAA!!!!!!!!!!!! 
Baczność! Co za huk piekielny; kakofoniczny dźwięk jednym gwałtownym szarpnięciem odarł noc ze snu jak banana. Oboje w pół sekundy wyskoczyliśmy z łoża (ja wyturlałam się, gwoli ścisłości) i plaskając bosymi stopami pocwałowaliśmy w ciemność do źródła dźwięku. W ciemności jarzyła się para oczu! Jezuniu, po co oglądałam ten straszny film! Oczy wpatrywały się w nas i fosforyzowały zielonym blaskiem błędnych bagiennych ogników. Zbliżały się zbliżały, czułam na mych kostkach ciepłe od ogni piekielnych futro.

- Co się dziwić, Małżowino, że dźwięk był tak doniosły i tworzący nastrój grozy, niczym z filmu Hitchcocka. Trochę szkoda tej trzykrotki w odcieniach fioletu, dobrze, że donica spadając z pianina nie roztrzaskała w proch raz siebie, dwa klawiszy tego zabytkowego instrumentu. Słonie, które były dawcami klawiszy, przewróciłyby się pewnie w grobie.

Zielone ogniki miauknęły i skoczyły na plecy Małża, zwalając przymilnie winę na moce piekielne.


Kuleczka nr 2:

- Małżu Małżu, trącam cię, obudź się. Cóż za dźwięk, słyszysz? Wiatr?

- Jaki wiatr, to buczenie budzika! - bredzi wyrwany ze snu nr 18.

- Ale my nie dysponujemy budzikiem z takim tembrem fonii. Takie UUUUUU, UUUUU! To nieludzki dźwiek!

 - Co za noc! - wzdycha Małż po powrocie z pokoju dzieci - przekrzekrzywiłem głowę Mima na bok, dziwny dźwięk z niej się dobywał.


Kuleczka nr 3:

O 3.30 w nocy przypomniałam sobie, że nie jadłam kolacji.


Kuleczka nr 4:

Kuleczka jest jakby bardziej pomarańczowa niż niebieska.


Przysięgłabym, że widziałam, jak wychodzi z wielkim worem przez komin, a możliwe, że nie był to wór, tylko garb, nie wiem, może 18 tysięcy słów z hakiem można zwinąć w plik i włożyć do portfela. Talentu ci nie ukradną, sączy się z fb na pocieszenie. Nie żebym ja wielkom pisarkom była, no ale jak złodziej wynosi obraz z muzeum, to też się przychodzi do malarza i klepiąc go po plecach mówi: Co tam, Klod,  machniesz sobie trzy takie plaże?


Kuleczka 5:

Skorpion czy serce drwala? Ale cicho sza!


Kuleczka nr 6:

Już niedługo Małż zdobędzie pracę. Wnioskuję to na podstawie kurczących się zasobów próbek past do zębów i kremów. Czuję, że za najdalej 3 mydła będę pławić się w luksusach.



COMBO:

Mat, fanatyk olimpijski nastawił sobie budzik na 7.30! W niedzielę! W ferie!


wtorek, 4 lutego 2014

(111) Finka z kominka cz.3

      To już trzeci odcinek walki piórem i klawiaturą w konkursie pt.Finka z kominka".  Mam nadzieję Was nią znokautować, gdyż wspięłam się na wyżyny.

     Po pierwszym odcinku lirycznym, drugim - monodramie nad grobem, czas na moją trzecią twarz - zabawę lingwistyczną, w której staję się prekursorem oszczędnego stosowania czasowników. :)

***

JA

Jaśniejący Janioł Jasiek jawi się Janinie Jabłecznej:

- Jam Jasiek Janioł. Jaki jadłospis jasnooka Janino?

- Jacie... ja... jakby jabłkowy, Jaśnie Jaśku...

- Jasna japa! Jarski?! Jarzmo jarzyn!

- Jarmużu, Jaśku?

- Jałmużny!

- Jam jaroszka! Jarzysz?! Jagód? Jabłka?

- Jakie jałowe jadło, Janino!

- Jałowe?! Jadalne, jakby! Jajecznicy? Jagodzianki?

- Jagnięcia i jałowcówki!

- Jagnię jadasz Jaśku?! Jatka jakaś!

- Jarząbka i jastrzębia! Jałówki! Jabola! Jachtu i jaccuzzi! - jam Jaśnie Jan!

- Jachtu? - janiemoge! Jaka jakość! J'accuse, jaszczurze!

 - Ja jaszczur?!... Jam Janioł, jadowita jaszczurko z jajnikami!

- Jaka jaszczurko?! - jara się Janina.

- Jakakolwiek! Jasnozielona z jadłowstrętem!

(Jacie, jaka jazda! Jazgot jaki! Jawny jarmark w jadalni! Jasełka na jardy!)

- Jamochłonie z Japonii! Jakobinie z Jarosławca! Jasnowidzu z Jastarni! Jabcoku z Janowca! Jamajski jajcarzu w jarmułce! Jamo jawajska i Jawo jamista! - jadaczkuje Janina

- Jak?! Ja?! Ja Jahwe! Jasność! Jaśniepan!

- Ja, ja! Jawohl! Jasne! ;)

***

GŁOSOWANIE, a także wszystkie teksty biorące udział w konkursie "Finka z kominka [tutaj]

Zbiórka głosów też tutaj:



***


I specjalne przesłanie dla Kaczki ;)


***

Po przeczytaniu - wrzucajcie złotówkę  a'konto przyszłych i przeszłych postów :)
Czyż każdy z odcinków Finki nie zasługuje na 40 groszy?
 Szczegóły na co i po co TU.

Wszak uczestnikom Finki przypadnie rykoszetem gloria, chwała i rozgłos, prawda?!

 Nadmieniam, że nie chodzi tu o setki głosów. Skorpion zebrał ok 40 głosów, zajmując na razie 26 miejsce. Zróbcie podwójny dobry uczynek - osieroconym dzieciom, a przy okazji mnie :)


Wystarczy wysłać SMS o treści G00209 na numer 7122

Uwaga! W numerze bloga znak "0" to cyfra zero.
 Pamiętaj także, aby nie wstawiać w treść SMS-a spacji!

GŁOSY MOŻNA ODDAWAĆ DO 6 LUTEGO GODZ. 12.00
Koszt SMSa to 1,23zł


Całkowity dochód z SMSów przekazywany jest łódzkiej fundacji GAJUSZ, która prowadzi  hospicjum dla dzieci osieroconych. 

Za wszystkie głosy dziękuję :*


sobota, 1 lutego 2014

(110) BLOG ROKU i najkrótsza recenzja "Trafnego wyboru" Rowling


     Skoro wszyscy monitują, agitują i namawiają, no to się przyłączam, a co mi tam ;) Zwłaszcza, że spadłam z początkowego 12 miejsca na 20 (z 350 możliwych)! A tylko 10 blogów przechodzi dalej!



Dziś zajmuję 12 16 20 22 24 26 25 26 27 25 
i bęc 26! miejsce z 350
(przechodzi dalej tylko 10)

A więc, UWAGA:

Białogłowy i Czarnołebki, Czytacze  i Oglądacze, Komentatorzy i Podglądacze przez dziurkę od klucza! Do Was ta odezwa! Nadarza się bowiem niepowtarzalna okazja ujrzenia Skorpiona na żywca, wciśniętego w sukienkę i z pomalowanym okiem. Za Skorpionem będzie cwałował orszak męski sześciojajeczny w postaci raczkującego, acz rączego Małża, na którym brawurowo na oklep siedzieć będą nieletnie pacholęta sztuk dwie - Mat i Mim. Może będziecie mieli szczęście i ujrzycie jak się leją krawatami i kłują ostrogami w podżebrze. By zobaczyć ten wstrząsający widok wystarczy zastosować się do poniższych wskazówek:


Wystarczy wysłać SMS o treści G00209 na numer 7122

Uwaga! W numerze bloga znak "0" to cyfra zero.
 Pamiętaj także, aby nie wstawiać w treść SMS-a spacji!

GŁOSY MOŻNA ODDAWAĆ DO 6 LUTEGO GODZ. 12.00

Koszt SMSa to 1,23zł

Całkowity dochód z SMSów przekazywany jest łódzkiej fundacji GAJUSZ, która prowadzi  hospicjum dla dzieci osieroconych.

Z jednej komórki - jeden SMS, więc bierzcie i wysyłajcie z komórek małżonków, dzieci, kochanków, przygodnych przechodniów!

Liczę na Wasze głosy i za każdy dziękuję. NAPRAWDĘ KAŻDY jest bezcenny! W tym roku prócz nagród materialnych, oferowana jest nagroda, która mi się marzy – możliwość wydania książki przez Wydawnictwo Zielona Sowa. Wierzę, że marzenia się spełniają!  I to głównie zmobilizowało mnie do tego skoku.


A było to tak.
Najpierw Skorpion wpadł do kategorii KULTURA I POPKULTURA, ponieważ nie czytałam opisu kategorii. Skryby wszak powinny siedzieć w szufladzie kultura, zdawało mnie się. Siadłam w kącie i konsumuję bułkę przez bibułkę i rączką pączka, czytam czytam i co me chabrowe oczęta widzą? Że Skorpiona dokooptowano do malowniczej trupy cyrkowców, dziwaków, zabójczych wyznawców kredek i krwiożerczych fanów robótek ręcznych, krótko mówiąc TWÓRCZOŚĆ ARTYSTYCZNA. Radość wielka, bo tu się czuję jak ryba w wodzie, zwłaszcza, że pływa ze mną w tym momencie Alcydło Kr! Jak miło! Nakarmcie Alcydłowe sarenki, pięknie ukazują się w Jej lesie!


    Głosujcie, bo nie dość, że mam bardzo małą rodzinę, (z czego Małż jest żywym reliktem przeszłości i ostatnim człowiekiem na świecie bez telefonu i bez zegarka), a przy tym nieduże grono znajomych, to jeszcze złośliwie w Wielkopolsce zaczęły się ferie. A więc pomysł masowej agitacji w szkołach niższego i wyższego szczebla spalił na panewce. Pozostają szpitale i markety. Małż i ja podzieliliśmy miasto na sektory, czarnymi krzyżykami zaznaczyliśmy galerie handlowe, szpitale i większe puby, i zamierzamy zrobić łapankę ;). Niezły plan, jak na mnie, która jeszcze wczoraj szukała Igielitu między Rysami a Gubałówką. Dumałam właśnie wczoraj, jakie to zacne miasto, tudzież szczyt, jakiż sławny kurort musi to być pewnikiem, bowiem wszystkie sławy narciarstwa zjeżdżają do Igielitu!

     No to jeszcze o jeździe. Skończyłam powieść Rowling "Trafny wybór". Zajęło mi to kilka miesięcy i było procesem żmudnym i co tu kryć, nudnym wielce. Czytanie lektury porównałabym do saneczkowania.
 Z wielką radością przyjęłam książkę w prezencie i aż skakałam z radości kiedyż, ach kiedyż usiądę sobie z nią w ramionach i będę łaskotać jej strony rzęsami mych ócz. Usiadłam więc na saneczki i zaczęłam się wspinać pod górki kartek. Mozolnie, jedna za drugą. Wielokrotnie wchodziłam o kilkanaście w górę, ale zaraz spadałam o kilka w dół. Gdy po raz trzeci zaczęłam zagłębiać się w śniegu prozy, nie pamiętałam nazwisk i myliły mi się postacie. Kilka razy chciałam wyręczać szare komórki, robiąc notatki na białych karteluszkach. Ale nie, nie będę sobie ułatwiać! Męcz ciało, coś chciało! Kręte ścieżki powieści rzucały mi się kamieniami pod płozy, a sznureczek nudy wpijał w szyję. Nie dawałam jednak za wygraną. Wchodziłam pod górkę przez 350 stron. Aż pewnego słonecznego poranka stanęłam na szczycie i zobaczyłam, że było warto. Z czubka wysokiej góry, którego nie zasnuwała mgła, roztaczał się piękny widok na miasteczko Pagford i ich mieszkańców. Stałam na szczycie 50 kolejnych stron i napawałam się widokiem. Aż wreszcie nadeszła pora na zjazd. Zjazd był szaleńczy i pełen niespodzianek czyhających pod śniegiem! Z zawrotną prędkością saneczki wykonywały brawurowe szusy, a śnieg pryskał spod płoz! 100 stron gwizdu w uszach! Gdy po szaleńczym zjeździe w końcu zatrzymałam się, musiałam odpocząć. Ale cisza! Głęboko oddycham z czerwonymi policzkami!
Łał.


Dziękuję za uwagę, przy wyjściu proszę do fioletowego koszyczka o datek w wysokości 1,23zł :) Dziękuję :)